Wyprawa po Kunegundę.
Dwa lata temu wymarzyłem sobie, że w mojej sokolarni pojawią się rarogi górskie podgatunku europejskiego Falco biarmicus feldegii. Dlaczego, po co, po kiego? Nie wiem, ale dlaczego ludzie kupują nowe rasy gołębi lub jadą kilometry po nowy gatunek rybek akwariowych?.
Samca zdobyłem w zeszłym roku, w tym szukałem dla niego samicę. Jedyna oferowana do sprzedaży znajdowała się 1200 km ode mnie, w Niemczech, blisko granicy z Luksemburgiem.
Niestety musiałem ją odebrać osobiście. Nigdy nie jeździłem po autostradach niemieckich, a mój park maszynowy dość dawno osiągnął dojrzałość, a nawet wiek świadczący o ukończeniu studiów.
Ponieważ stan mojego samochodu nie gwarantował nawet skutecznego dojazdu do granicy, no i nie wiedziałem, czy w miejscu docelowym teren nie jest zbyt górzysty porozmawiałem z synem na temat ewentualnej wspólnej przejażdżki. To, co usłyszałem na temat zagrożeń jazdą wiekowym samochodem po autostradach upoważnia mnie od tamtej pory do nazywania go „Papciem” lub „Zgredem”. Sztywniak. Porozmawiałem z córką i usłyszałem tylko pytanie: ”To, kiedy jedziemy?”.
Zdecydowaliśmy się jechać we trójkę (ja, córka i jej mąż) ich znacznie młodszym samochodem. Przyjechali w niedzielę, mieliśmy 3 dni do dyspozycji. Ruszamy o 3 rano w poniedziałek. Na początku okazało się, że mamy mały kłopot - nikt z nas nie zna języka niemieckiego. Moje wątpliwości rozwiała córka mówiąc: „Szanse mamy równe, hodowca pewnie nie zna polskiego”. Wszystko gotowe, są, co prawda pewne problemy- ja zasypiam przy kierownicy po 100 km, zięć niedowidzi (jeździ zazwyczaj w lesie), a córa ma chorobę lokomocyjną. Wstajemy rano, Smoczyca na drogę dała nam mapę Niemiec („ elektronika elektroniką , ale mapa może wam się przydać”), później zrozumiecie, dlaczego o tym wspominam.
Pierwszy przystanek stacja benzynowa. Samochód jest na gaz i benzynę, tankujemy do pełna. Płacę przy kasie, wychodzę na dwór i okazuje się, że zięć nalał do baka więcej, niż jego pojemność, tak o pół wiadra, które teraz tworzy kałużę pod samochodem. Okazało się, że to prawdopodobnie klasyczny przypadek samochodów na gaz. Zazwyczaj właściciele tych samochodów tankują benzynę do połowy baka. Skraplająca się woda w drugiej połówce baka (górnej) wywołuje korozję, do perforacji włącznie.
Tego dnia takie drobiazgi mnie mogły mnie powstrzymać. Ponieważ poziom paliwa się ustalił i wyciek ustał ruszyłem dalej. Córka nic nie mówi, zięć na tylnym siedzeniu „ssie łapę” (przeżywa porażkę), jedziemy. Po kilku kilometrach milczenia z tylnego siedzenia zaczynają się kasandryczne rozważania, co to będzie, jak na stacji benzynowej w Niemczech zostawimy taką kałużę, a jak zapłacimy mandat?, A jak każą samochód zabrać lawetą do Polski? Takie tam rozsądne, psujące humor rozważania. Dojechałem już kilkanaście km od domu, ale w takiej atmosferze dalsza jazda była by nie do zniesienia. Na pierwszym rondzie zawróciłem do domu. Nie wiem, co młodzi pomyśleli, ale nie zamierzałem się poddawać. Zarządziłem- z wozu, przepakowujemy się do mojego pojazdu ( użycie słowa „samochodu” było by nadużyciem). „Smoczyca” nic nie mówiła, może cisnęły się jej na usta jakieś słowa rozsądku, ale popatrzyła mi w oczy i dała sobie spokój. Swoją drogą byłem w połowie głuchy (nie wspomniałem wcześniej, że zatkało mi się ucho) i profilaktycznie głowę kierowałem w jej stronę głuchą stroną, żeby nie słyszeć. „Smoczyca” przyjęła strategię oposa, tzn. w sytuacji zagrożenia poszła przespać sprawę. Jedziemy. Nawigacja w telefonie włączona, zasilanie przez gniazdo zapalniczki. Tuż przed granicą tankujemy. Mój samochód (dla ułatwienia tak będę go nazywać) jeździ na olej napędowy, tankujemy „po korek”. W pewnym momencie zauważam, że telefon się wyczerpuje. Okazuje się, że gniazdo zapalniczki źle „styka”, coś na zasadzie „działa, nie działa”. Jedziemy dalej, ostatecznie mamy mapę. Jestem na autostradzie, jadę poza ograniczeniami ile wycisnę z silnika. Córa odmawia modlitwy do św. Krzysztofa ( to patron kierowców) zezując na szybkościomierz. Zięć sylabizuje napisy na tablicach informacyjnych. Nie wiem, po co, bo i tak nie zna niemieckiego. Córka wpada na pomysł naprawy gniazda zapalniczki. Patrzę na drogę, więc nie wiem, co robi. W pewnym momencie słyszę trzask, widzę dym w okolicach kokpitu i czuję swąd tlącej się instalacji. Dedukuję, że teraz gniazdo zapalniczki na pewno nie działa. Ale przecież jest mapa. Bateria w komórce na wyczerpaniu, pawerbank też już zdechł. Pora użyć mapę. A tu pewna niespodzianka, mapa nie była dokładna, właściwie była całkowicie bezużyteczna. Komu się przyda mapa Niemiec z zaznaczonym NRD i murem berlińskim? Właściwie położenie głównych miast się zgadzało, ale już dróg ich łączących już nie.
W pewnym momencie autostrada zaczynała nam się rozdwajać (dosłownie, ach te ciągłe remonty). Pytam szybko córę: lewo, prawo!!!. Nie wiem! Pojechałem prosto, ukryłem się miedzy słupkami. Zamknęło mi się lusterko z lewej strony, wąsko było, włączyłem awaryjne, stoję. W lewą stronę, pod prąd, jadą samochody głównie osobowe, w prawą głównie ciężarowe, ale co jakiś czas osobowe też (jak się później okazało, to byli tacy sami frajerzy jak my). Resztki mapy sugerowały, że powinniśmy jechać na prawo. No to w prawo. Ledwo wyskoczyłem spomiędzy słupków (pachołków), a córa krzyczy „on cię nie widzi!!!”. Ciężarówka skręca w lewo, ja w prawo, a kierowca w wysokiej kabinie mnie nie widzi. Odbijam w lewo i skaczę między słupki. Tym razem zamykam prawe lusterko ( a bo wąsko było) i znowu uspakajam puls w pasie niczyim. Powoli pojechałem prawą stroną wlekąc się między ciężarówkami. W końcu przed zmierzchem docieramy na miejsce. Przejechałem tego dnia ponad 1200 km przy kierownicy i jeszcze nie było mi mało. U hodowcy byliśmy ok. godziny. Podładowaliśmy telefony, „ porozmawialiśmy” po angielsku o rarogu, ptak zapłacony, „papiery” (cites) sprawdzony i ruszamy do domu. Kierownicę oddałem dopiero o zmroku. Dwie godziny snu w samochodzie na parkingu i następnego dnia, po przejechaniu ponad 2500 km wróciliśmy do domu.
Nie chciałbym zbyt szybko powtarzać takiej „wycieczki”, ale dzięki niej przesunąłem granice mojego zasypiania przy kierownicy o 1200 km, córka nie zawsze ma chorobę lokomocyjną (sprawdzone), a zięć wykorzystał znajomość angielskiego, chociaż nigdy się go nie uczył poza oglądaniem filmów angielskojęzycznych. Obawiam się, że jednak zasób słów ma ograniczony głównie do przekleństw.
Skoda Oktawia 1,9 tdi rocznik 1997 , raróg ma na imię Kunegunda.
Pozdrawiam