Zastrzegam się, że na wężogłowach się nie znam i nie mam zamiaru udawać eksperta w tych rybciach, ale czytając o ich agresji nasunęła mi się pewna refleksja. Chętnie poznam Wasze zdanie.
Kupując ryby z biotopu Tanganiki ( a podobnie jest też tak z Malawi) widziałem na ścianie hodowcy certyfikat zaświadczający , że jego ryby pochodzą z w/w jezior. Początkowo zastanawiałem się, czy to nie przypadkiem jakiś przejaw snobizmu. Poczytałem i pierwsza refleksja:
- pyszczaki to ryby terytorialne, a za tym agresywne. W naszych małych zbiornikach do rozrodu najczęściej dochodzą osobniki najbardziej agresywne. Możemy się domyślać co jest wynikiem takiej selekcji- Diabły tasmańskie to milusie przytulanki w porównaniu z takimi agresorami.
Wniosek: ryby z odłowu mogą być łagodniejsze, niż te po paru pokoleniach rozmnażane w akwarium. Co ciekawe te mniejsze gatunki, które udaje się rozmnożyć w warunkach sztucznych mogą być coraz bardziej agresywne do przedstawicieli własnego gatunku, co może paradoksalnie utrudnić ich rozród
Wynik: jeden osobnik w akwarium .
Tworzymy im biotopy z dużymi ilościami kryjówek . Oczywiście w takich warunkach zaczyna się zabawa w „domki do wynajęcia” i obrona swojego rewiru. Rewir sięga poza domek, bo jeszcze jest konkurencja o miejsce do polowania. Jeżeli nie interesuje mnie rozmnażanie to dokopię każdemu, płeć nie ważna.
W przypadku pyszczaków unika się tworzenia dużej liczby kryjówek i jakimś rozwiązaniem jest „kontrolowane przerybienie”. Dominant kieruje swoją agresję na wiele osobników. Taki macho przepływa szybko przez toń akwarium i całe towarzystwo przed nim czmycha. Parę szturchańców danych innym go rozładowuje. Gdyby uparłby się przy jednym osobniku, to go by zabił.
Nie wiem, jak mogłoby wyglądać „kontrolowane przerybienie” wężogłowami? Aż boję się o tym myśleć, nie mam tak zdeprawowanej wyobraźni.
Jeśli uda się doczekać pary naszych rybek oczekujemy potomstwa. Para pierwsze co zrobi, to wybije konkurencję do przestrzeni i pokarmu-miejsce dla „dzieci”. Zazwyczaj ,żeby para podjęła decyzję o rozrodzie, musimy pomanewrować parametrami ich środowiska. Może nie chcąc prowokować do rozróby w akwarium np. trzymać je w zimniejszej wodzie, niż optymalna do rozrodu? Czasami jest to zmiana wody na bardziej miękką (deszcze), zmiana poziomu wody, zmiana jakości i intensywności karmienia – eliminować te czynniki, żeby nie prowokować do rozrodu.
Wniosek: nierealne, większość z nas czułaby się spełniona pojawieniem się małych wężogłowów w baniaku. Ale coś za coś. Brak innych chann poza parą, a jeśli coś pójdzie nie tak, że para też się może pozabijać.
Miałem kiedyś takie zdarzenie: pielęgnice niebieskołuskie miały młode w piaskowym dołku. Spieszyłem się do pracy, było ciemno, gwałtownie włączyłem światło. Narybek się rozpierzchł po akwarium, samica nerwowo ratując mlode zaczęła jest wyłapywać do pyska, samiec źle ocenił sytuację (myślał, że samica na nie poluje) zaatakował samicę w obronie młodych i ją zabił. To była zgrana para i wychowała parę pokoleń ryb. Jedno gwałtowne włączenie światła i po sprawie.
Pewnie o wszystkim tym już wiecie, a ja odkrywam ponownie Amerykę. Wybaczcie nieoficie nawróconemu na channamaniactwo.